Dawno, dawno temu żył sobie mały chłopiec. Był bardzo pięknym dzieckiem, choć nieco mniejszym niż inni chłopcy, co bardzo go martwiło. Myślał, że inni się z niego śmieją lub traktują go jak małe dziecko. Zezłościł się więc na ludzi i postanowił wyruszyć w świat.
„W świecie jest tyle dziwów, że nikt nie będzie się ze mnie śmiał, bo będę nie mniej dziwny niż inni na świecie!” Po czym ruszył dziarsko w drogę.
Szedł kilka dni, ale nigdzie nie spotkał żadnego dziwaka. Zaczął więc unikać wzroku innych. Chował się, gdy choćby z daleka dojrzał ludzką postać. Za to chętnie rozmawiał ze zwierzętami. Karmił bezpańskie psy tym, co miał, dopieszczał dachowe szaro-bure kocury, które nie obawiały się do niego podejść, mimo że były całkiem dzikie. Minął miasto, wieś, aż znalazł się w starym, gęstym lesie. Trochę mu było nieswojo w tej scenerii, bo nie przepadał za ciemnościami, szczególnie w lesie, a poza tym niewiele mu już zostało do jedzenia.
„To nic” – pomyślał chłopiec. – „W lesie sobie odpocznę od ludzi, nie będę się musiał ukrywać, tylko będę szedł prosto przed siebie, tam dokąd zechcę!”
Gdy tak szedł noga za nogą, poczuł się bardzo samotny. Wcale się nie czuł szczęśliwszy. Sądził, że nie może znieść wzroku ludzi, ich głupich pytań i litościwych spojrzeń, ale teraz to by chyba by wolał, żeby ktoś był obok niego.
Usiadł na kamieniu i zapłakał. Łzy jak ziarna grochu spływały mu po szczupłych policzkach, kapały wprost na bose stopy.
Usiadł na kamieniu i zapłakał. Łzy jak ziarna grochu spływały mu po szczupłych policzkach, kapały wprost na bose stopy.
Naraz usłyszał żabie skrzeczenie. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że tuż obok siedzi żaba i intensywnie mu się przygląda.
„I co się tak na mnie patrzysz, żabko! Wiem że jestem mały, już przestań się mi tak przyglądać!”.
Żaba jednak nie przestawała, patrzyła się i patrzyła, jakby od tego patrzenia miało się za chwilę coś wydarzyć.
„Widziałem już kiedyś taki wzrok” - pomyślał. „Chodź do mnie, ty jedna tu jesteś w okolicy i w końcu też dziwnie wyglądasz, razem będzie nam łatwiej na tym świecie”.
Posadził sobie żabę na ramieniu i razem podążyli w dalszą drogę.
Szli, szli, a las stawał się coraz bardziej gęsty i nieprzebyty. Pełen cierni i zwalonych gałęzi. Jeden z ostrych kolców zranił żabę tak mocno, że rana krwawiła i krwawiła i zdawało się chłopcu, że nigdy nie przestanie. Owinął żabę chusteczką, przytulił do serca i zasnął. Przyśnił mu się niezwykły sen.
Biegał po łące pełnej kwiatów wśród roześmianych ludzi, a w pewnym momencie podeszła do niego piękna dziewczynka o pulchnych kształtach i ciemnych włosach i podała mu dziwnie wyglądający liść. Liść zostawiał na rękach żółte ślady i dość mocny, dziwny zapach.
Kiedy obudził się z tego niecodziennego snu, zobaczył, że pod jego głową rośnie kępka tej osobliwej rośliny. Urwał jeden listek i rzeczywiście, z łodyżki popłynął żółty sok. Odwinął delikatnie chusteczkę i zobaczył, że jego żabka ledwie oddycha, a z rany wciąż cieknie krew. Obmył zwierzątko resztką wody, jaka mu pozostała, napoił je, a następnie przyłożył liść do krwawiącej rany. Kiedy sok z liścia rośliny dostał się do środka, rana przestała krwawić. Ponownie owinął żabę w chusteczkę.
„Zostaniemy tu dopóki nie wydobrzejesz” – powiedział, choć nie specjalnie mu się ta gęstwina splątanych gałęzi podobała.
Gdy zapadł zmrok, las stał się ciemny i nieprzenikniony, nie mógł nawet dojrzeć własnej dłoni wystawionej przed oczy. A do tego ta przejmująca cisza!
„W lesie nigdy nie jest tak cicho. W lesie zawsze coś szeleści, zgrzyta, pęka, chrobocze – tutaj nic” – pomyślał zalękniony. „Dobrze, że mam ciebie żabciu, przytulimy się, będzie nam raźniej i może jakoś dotrwamy do rana”.
Nie mógł jednak zasnąć. Niepokoiło go to, że nie słyszy żadnego odgłosu. Poruszył rękami, zaszurał nogami – nic. Zamachnął się dookoła i również niczego nie poczuł.
„Dziwny ten las. Wszedłem w gęstwinę niemal nie do przebycia, a teraz nawet nie czuję pod sobą ziemi, na której się położyłem”.
W końcu już nie wiedział czy jest do góry nogami czy do góry głową, a może całkiem bokiem, tylko którym?
„Jeżeli łatwiej mi będzie dotknąć nogami do głowy, to znaczy, że jestem do góry nogami, jeżeli łatwiej głową do nóg, to prawidłowo – nogi na dole, głowa na górze”.
Okazało się, że równie łatwo jest mu zwiesić głowę do dołu, co podnieść nogi. To samo było z lewą ręką na prawą stronę i z prawą ręką na lewą stronę.
„Gdzie ja jestem? Co się stało?”
Przytulił żabę mocniej do serca i w tym momencie ujrzał małe światełko migoczące w oddali. „Tylko jak ja mam się tam dostać?” – zastanawiał się zrozpaczony. „Nawet nie wiem czy jestem do góry nogami, czy głową”.
Odwinął żabkę z chusteczki i powiedział: „Żabko, myślałem, że będę mógł ci pomóc, ale zdaje mi się, że wpędziłem nas w tarapaty. Nie wiem co robić, pomóż mi, proszę”.
W tym momencie usłyszał skrzekliwy głos żaby: „Poruszaj się tak, jakbyś latał, zawsze o tym marzyłeś, prawda?”.
„Tej nocy nic mnie już nie zdziwi. Nawet mówiąca ludzkim głosem żaba” – powiedział chłopiec i zaczął poruszać ramionami tak, jak podpowiedziało mu zwierzątko.
Po jakimś czasie znaleźli się nad niewielkim źródełkiem. Światełko, które widzieli z oddali, odbijało się od jego tafli. Chłopiec zanurzył w nim dłonie, woda okazała się być cudownie orzeźwiająca i zachęcająca do tego, by do niej wejść. Włożył żabkę do kieszeni, obawiając się, że będzie jeszcze zbyt słaba, aby samodzielnie płynąć i ostrożnie zsunął się do wody. Płynął pod wodą. Cudowne było to, że mógł w niej swobodnie oddychać i mówić. Pokazywał swojej przyjaciółce cudownie połyskujące kamienie, które mijali – czerwone, pomarańczowe, żółte, zielone, niebieskie i fioletowe. Cieszył się, że zna nazwy niektórych z nich.
Po pewnym czasie znaleźli się w jaskini. Jej ściany mieniły się wszystkimi barwami, było cicho i pachniało tak pięknie…
„Kacprze” – powiedziała żaba – „wybierz trzy kamienie, które najbardziej się tobie podobają. To jest nagroda za twoje dobre serce i odwagę”.
„Skąd wiesz, jak mam na imię” – zapytał chłopiec. A potem tylko dodał: „Nic mnie już tej nocy nie zdziwi…”
Przesunął dłonią po ścianie jaskini, kamienie były tak piękne i wspaniałe, że nie mógł zdecydować, które wybrać. Żaba, jakby zgadując jego rozterki podpowiedziała - „Kieruj się swoim sercem. Te, które należą do ciebie, same do ciebie przyjdą”.
„Mówisz zagadkami kochana żabko, jak mogą do mnie należeć, skoro ich jeszcze nie wybrałem”.
„Pomyśl o tym, co jest dla ciebie najważniejsze”.
„Zdrowie, miłość i prawda” – powiedział bez wahania.
Wtem dostrzegł swoje trzy kamienie. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że to te, które należą do niego.
„Ten czerwony noś zawsze przy sobie. – powiedziała żaba. Sprawi, że będą otaczali cię ludzie, którzy będą równie mocno ciebie kochali, jak ty ich. Im mocniej ty ich będziesz kochał, tym głębszą oni obdarzą cię miłością, szacunkiem i sympatią.
Ten zielony ma wielką moc. Uleczy każdą chorobę ciała i duszy. Nie nadużywaj jego mocy. Jednak, jeżeli ktoś cię poprosi o pomoc w nieszczęściu, nigdy nie odmawiaj! Twoje serce podpowie ci, jak użyć kamienia, by przywrócił zdrowie i równowagę potrzebującemu.
Ten fioletowy, niemal przeźroczysty i płaski jest szczególny. Kiedy przez niego popatrzysz, zobaczysz prawdę. Pamiętaj jednak, że nie zawsze to, co zobaczysz, będzie się tobie podobało”.
Kacper bardzo podziękował za niezwykłe dary i skłonił się nisko przed żabką. Ucałował kamienie i ostrożnie włożył je do kieszeni.
„Jestem teraz bardzo zmęczony i chciałbym się zdrzemnąć” – powiedział i już po chwili spał w najlepsze.
Obudził go śpiew ptaków. Kiedy otworzył oczy, okazało się, że znów jest w lesie, jednak zamiast cierni i nieprzebytych splątanych gałęzi wszędzie jest cudownie zielono, a słońce odbija się w każdej kropelce rosy.
„Ale miałem niesamowity sen, muszę ci żabko opowiedzieć”.
Rozejrzał się dookoła, ale żabki nigdzie nie było. Sięgnął do kieszeni i znalazł w niej trzy kamienie: czerwony, zielony i fioletowy. Biło od nich przyjemne ciepło, zielony kamień sprawiał, że czuł w dłoni mrowienie.
Wracał do domu raźnym krokiem. Po drodze zastanawiał się, komu najpierw przywróci zdrowie, liczył ilu zdobędzie nowych przyjaciół i już nie mógł się doczekać, kiedy w końcu przejrzy wszystkie kłamstewka ludzi, patrząc przez fioletowy kamień.
Im bardziej zbliżał się do domu, tym więcej przypominał sobie ze swojego snu. Wiedział, że nie będzie mógł pomóc nikomu, kto o to nie poprosi, że przyjaciół będzie miał wtedy, gdy sam będzie dla nich przyjacielem, a prawda może być czasem niełatwa.
***
Kacper przez wiele lat uczył się korzystać ze swoich darów. Czasem złościł się, czasem zniechęcał. Tak trudno było sprawić, żeby ludzie do niego przychodzili po uzdrowienie.
W końcu zrozumiał, że choroba ciała, albo duszy wymagają leczenia z woli chorego, bo kiedy, tak się nie dzieje, choroba powraca.
Prawda natomiast wymaga, żeby stanąć z nią twarzą w twarz. I odwagi, by się zmierzyć z kłamstwem.
Najpiękniejszym darem okazał się kamień czerwony. Sprawił, że Kacper pokochał ludzi i pokochał siebie. Im więcej miłości rozdawał, tym więcej jej otrzymywał. Otaczali go więc sami wspaniali i przyjaźni mu ludzie.
Pewnego dnia został królem swojego państwa, poślubił księżniczkę, piękną dziewczynę o pulchnych kształtach i ciemnych oczach, która urodziła mu wielu synów, a wszędzie zagościła radość i miłość.
Jeszcze wiele lat później jego praprawnuki opowiadały swoim prawnukom, a one swoim prawnukom, że kiedyś żył wspaniały i mądry król Kacper, który potrafił sprawić, że gdzie się tylko pojawił, tam była miłość, zdrowie i prawda.
Aneta Pietrzak
Art&Growth
Aneta Pietrzak
Art&Growth
2 komentarze:
Dziękuję za tę bajkę.
Jak czytałam te baśnie to łzy mi się lały strumieniami.Baśnie te są bardzo niesamowite ich treść trafia prosto do serca.
Sylwia
Prześlij komentarz